- Jestem w urzędzie miejskim, jest to urząd użyteczności publicznej, a to jest sala urzędu. Nie widzę powodów dla, których miałbym tu nie być. Jeśli popełniam jakieś przestępstwo to proszę zadzwonić na policję i mnie stąd wyprowadzą. Chyba nie żyjemy na Białorusi – mówił Sebastian Ptaszyński w piątek 21 sierpnia w sali konferencyjnej wasilkowskiego magistratu.
Na godz. 10 władze gminy zwołały konferencję prasową w sprawie wycieku danych. Ale pojawienie się radnego powiatowego wprawiło urzędników w konsternację.
- Proszę rozpoczynać, będę grzecznie siedział, chcę tylko posłuchać, co państwo na mój temat będzie mówić. Bo ta sprawa mnie dotyczy - tłumaczył członek zarządu powiatu białostockiego.
Urzędniczka próbowała przekonać radnego, że konferencja prasowa jest spotkaniem służbowym władz gminy w ramach wykonywania obowiązków. - To nie jest spotkanie otwarte – przekonywali urzędnicy.
Czytaj też: Co dalej ze składowiskiem odpadów w Studziankach?
Radny pozostawał niewzruszony
- Przyszedłem do urzędu miejskiego, zobaczyłem, że sala jest otwarta i sobie grzecznie usiadłem. Nie widzę powodu, żeby być zapraszanym, jeśli urząd sam zaprasza poprzez otwarte drzwi. Jeżeli sala konferencyjna zostanie zamknięta, to sobie pójdę – zapewniał.
Po kilkuminutowej przepychance słownej Dominika Jocza przeniosła konferencję do gabinetu burmistrza, a sala konferencyjna została zamknięta.
- Taka jest wolność słowa w urzędzie miejskim, a urzędnicy chowają się do swoich gabinetów
– komentował radny powiatowy. Zapowiedział, że będzie czekać na dziennikarzy przed magistratem.
Sprawa, której bohaterem jest Sebastian Ptaszyński, dotyczy ujawnionych przez niego oryginalnych dokumentów z urzędu oraz danych osobowych. Uzyskał do nich dostęp w ramach dostępu do informacji publicznej. Chodzi o wymianę korespondencji z wiosny 2020 roku między burmistrzem Wasilkowa Adrianen Łuckiewiczem i ówczesną, a odwołaną przez niego w sierpniu, dyrektor szkoły podstawowej w Studziankach oraz dołączonymi do niej adresami uczniów. Sebastian Ptaszyński uważa, że dokumenty zostały źle zanonimizowane. - Rodzi się pytanie, jak inne dokumenty są chronione w wasilkowskim urzędzie? - pytał w środę [19.08.2020] .
Czytaj też: Radny wykrył wyciek danych
Władze Wasilkowa uważają, że radny wszedł w posiadanie dokumentów w sposób nieuprawniony. Dlatego burmistrz złożył zawiadomienie do prokuratury o uzasadnionym podejrzeniu popełnienia przestępstwa przez Sebastiana Ptaszyńskiego.
- Ponadto dokumenty prezentował mediom oraz poczynił na nich notatki do czego również nie miał prawa
– mówiła w piątek na konferencji wiceburmistrz Dominika Jocz.
Tym bardziej, że nadal formalnie jest, co prawda na wypowiedzeniu, pracownikiem urzędu miejskiego w Wasilkowie. Zdaniem wiceburmistrz radny dobrze wiedział jak postępuje się z dokumentami i danymi osobowymi, bo w czasie zatrudnienia był członkiem wewnętrznego zespołu do spraw bezpieczeństwa i ochrony danych.
- Nasz pracownik udzielający informacji radnemu w czasie spotkania z panem Ptaszyńskim kilkakrotnie był wywoływany przez niego o przyniesienie szklanki wody, następnie kartki i długopisu. Potem musiał wychodzić i konsultować z kierownikiem pytania, które kierował radny. Pozostając w sali pan Ptaszyński kilkukrotnie miał dostęp do dokumentacji. - opisywała przebieg z spotkania 8 sierpnia Dominika Jocz. - Po tym fakcie okazało się, że dwa oryginały dokumentów będących własnością urzędu miejskiego w Wasilkowie znalazły się w posiadaniu pana Ptaszyńskiego. To oznacza, że wszedł w ich posiadanie w sposób nieuprawniony. W jaki, to ocenią organy ścigania.
Wiceburmistrz dodała, że zgodnie ze swoim wnioskiem radny miał jedynie prawo do wglądu do dokumentacji.
- Na koniec spotkania pan Ptaszyński pytał, czy może wziąć teczkę. Pracownik odpowiedział, że jest ona przygotowana do tego celu, aby się z nią zapoznał, jednak nie wyraził zgody na zabranie tych dokumentów poza teren urzędu - opisywała Dominika Jocz.
Sebastian Ptaszyński przyznał, że poprosił o kartkę oraz długopis i był gotowy robić notatki czy fotokopie, ale nie zaszła taka potrzeba.
- Dwa razy usłyszałem zapewnienia od urzędnika, że są to dokumenty przygotowane dla mnie i mogę sobie je wziąć. Zostały mi włożone do rąk – komentował Sebastian Ptaszyński.
Kazimierz Kmita odpowiedzialny w urzędzie za ochronę danych osobowych przyznaje, że pracownik udostępniający dokumenty radnemu nie powinien ich pozostawić bez nadzoru.
- Wyjaśniamy jako to się stało i dlaczego – mówi. - Na chwilę obecną jest opracowywana analiza prawdopodobieństwa ryzyka naruszenia praw i wolności osób, których dane mogłyby zostać ujawnione. Rozważamy zgłoszenie ich naruszenia organowi nadzorczemu.
Czytaj też:Hojny jak radny
- Jeśli prokurator mnie wezwie, to jest do jego dyspozycji – mówił Sebastian Ptaszyński komentując złożone przez władze gminy zawiadomienie do prokuratury
Zapowiedział, że jeżeli wiceburmistrz nie przestanie go zniesławiać, to spotka się z Dominiką Jocz w sądzie.
Sebastian Ptaszyński podkreślił, że dowodem na to, że dokumenty są źle chronione w urzędzie, jest skrzynka podawcza, która znajduje się w holu magistratu.
- Wygląda ona jak u mnie w domu koszyk na pranie. Bez problemu każdy może włożyć do niej rękę i jakby chciał może zabrać z niej dokumenty z danymi osobowymi mieszkańców – pokazywał radny powiatowy.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?